Greckie wakacje

– Cel?
– Tak. Znaleźć męża.
– Męża?
– Co cię dziwi? Mam dwadzieścia siedem lat i tradycyjne podejście do życia, wiesz o tym. Może mało to dziś modne, ale moje. Za dwa lata o tej porze chcę prowadzić różowy wózek przez park, lewą dłonią. Prawą, na której połyskuje obrączka, chcę trzymać dłoń mojego męża.
– To dość… sprecyzowany cel.
– Oczywiście. Cel nie może być rozmyty. Ty masz jakiś cel?
– Stanąć na nogi?
– Rozmyte. Nic nie znaczy, nic w tym nie ma. Daj konkret.
– Być z kimś, kto mnie kocha?
– Jesteś w tym beznadziejna. Co to za ogólniki!
– Okej. Za dwa lata… Za dwa lata… Leżę obok ciemnowłosego faceta. Mojego faceta.
– Dobrze. Gdzie jesteście? – Zamknęłam oczy, by wyobrazić sobie, gdzie mogę być z tym moim ciemnowłosym facetem.
– Jesteśmy nad jakimś morzem. Słyszę szum fal. On całuje mnie w kark. Jego zimne usta na rozgrzanej słońcem skórze. Szepcze, że mnie kocha. Odwracam się do niego, obejmuję go ramionami.
– A dzieci? Widzisz dzieci?
– Nie! Nie widzę żadnych dzieci. Jesteśmy we dwoje.
– Okej. Bez dzieci. Może być. To twój cel. Brunet szepczący do ucha.

Otworzyłam oczy.